Przez wiele lat błądziłam.
Najpierw nauczyłam się wątpić w swoje ciało. Lekarze uznali mój problem za „genetyczny” i zaoferowali to, co w ich mniemaniu było jedynym rozwiązaniem. Czułam się nieźle – w końcu wysypki znikały. Nie myślałam o tym za wiele, były ważniejsze zajęcia i doświadczenia – koncerty, domówki, rejwy. No wiecie, studenckie życie. Daleko od rodzinnego domu, mogłam wszystko…
Nie było to pozbawione stresu. Życie i studia w zupełnie innym kraju, prawie bez znajomych, zbyt niepewna moich umiejętności językowych, by poznać nowych. Odwiedzałam rodzinę i psa może dwa razy do roku – z kasą nie było też jakoś super kolorowo. Dorabiałam jako sprzątaczka w hotelu.
Z moim ciałem było coraz gorzej. W ostatnim roku studiów, już ładnych parę lat później, miarka zaczęła się przebierać. Zasypianie graniczyło z cudem. Uciekałam do palenia zioła. Udawałam, że wszystko jest ok, choć swędzące ranki zaczęły już pojawiać się na twarzy i wcale nie zamierzały się goić, pomimo coraz mocniejszych sterydów i innych eksperymentów medycznych, które proponowali lekarze. Byłam zmuszona aplikować o przedłużenie terminu oddania pracy na studiach z powodów zdrowotnych.
Przełom nastąpił jednak po kolejnych kilku latach marnej jakości egzystowania, w roku, w którym nagle zmarł mój ukochany pies, którego zostawiłam w Polsce, a potem mama mojego ówczesnego partnera. Postanowiłam wtedy, że dłużej tak nie mogę.
Dowiedziałam się, że czeka mnie odwyk od leków i że raczej nie będzie przyjemnie. Prawda. Były dni, kiedy płakałam z bólu przy poruszaniu się, a jedynym komfortowym miejscem była wanna ze słoną wodą. O tonach złuszczającej się wszędzie naokoło skóry i wiecznie mokrych powierzchniowych ranach na twarzy i rękach nie wspomnę.
Przeżyłam. Mój świat obrócił się do góry nogami, ale nie poddałam się nigdy całkowicie. Wiele razy przeżyłam cykl poprawy i ponownego pogorszenia. Wiele lat szukałam nowych sposobów – opowiednich kosmetyków naturalnych, suplementów, diet, detoksów, wreszcie niekonwencjonalnych metod uzdrawiania, które bazują na psychologii. Do dziś poznaję prawdziwe przyczyny moich fizycznych problemów: warstwy emocji, które przez lata ignorowałam, i odczytuję drzemiące w nich lekcje. Ale są już takie dni, kiedy czuję się, bez cienia przesady, cudownie.
O tym, co przyniosło efekty i o tym, czego się nauczyłam, piszę tutaj na blogu.
Po to, byś wiedział/a, że 1. Twoje zdrowie to Twoja odpowiedzialność, i 2. jesteś w stanie uleczyć wszystko, jeśli tą odpowiedzialność zaakceptujesz. Twoje ciało jest genialną technologią, a choroby, zarówno fizyczne jak i umysłu, świadczą tylko o tym, że zostało zaniedbane, odłączone od Natury i zwyczajnie woła o pomoc. Posłuchaj, co ma do powiedzenia.
Nie daj sobie wmówić, że nie ma wyjścia, że cuda się nie zdarzają, że Twoja intuicja się myli, ani że życie na Ziemi nie jest pełne magii. Obiecuję Ci, że to wszystko kłamstwa. Wygodne, ale ograniczające i fałszywe przekonania, które rujnują nasze życia.
Czas by to zmienić.
Zapraszam do czytania, a w niedalekiej przyszłości także sesji 1 na 1, na których wcale nie podaruję Ci wiadra ryb, oczekując, że wrócisz po więcej, ale nauczę Cię jak te ryby samodzielnie łowić. 😉