Poniższy wpis to moja subiektywna opinia. Starałam się podejść do tego jakże gorącego tematu z dystansem i bez emocji, choć nie było to łatwe… Czy mi się udało, oceńcie sami. Sądzę jednak, że musimy o tym rozmawiać głośno, bo tylko tak możemy spowodować jakiekolwiek zmiany. Doskonale rozumiem, że na dzień dzisiejszy może nie każdy się ze mną zgodzi i tego nie wymagam. Bardzo chętnie poczytam też o Waszych doświadczeniach w komentarzach!
Do rzeczy – wyjaśnię Wam dlaczego uważam, że nasz obecny system medyczny jest ogromnie ograniczony i w przypadku wielu chorób zamiast wyleczenia oferuje co najwyżej średnią jakość życia i często także uzależnienie od leków. Z podobnych powodów pod moimi wpisami nie znajdziecie linków do publikacji naukowych (być może z małymi wyjątkami).
Obecna medycyna głównego nurtu nie bierze pod uwagę niewidzialnej rzeczywistości, ani aspektu ducha. Innymi słowy, jeśli coś jest niezrozumiałe dla umysłu, nie da się opisać liczbami i statystykami, to jest ignorowane. I tak, podzieliliśmy ludzkie ciało na poszczególne objawy i choroby, zaczęliśmy liczyć kroki i kalorie, zapominając, że ciało to nie maszyna. I że zawsze, ale to zawsze działa ono na naszą korzyść. W ogólnym rozrachunku każda choroba, fizyczna czy psychiczna, każdy niepokojący objaw to informacja, alarm. Próbując je zdusić, jak to robimy za pomocą wielu leków, działamy tylko i wyłącznie na szkodę samym sobie. Prowadzimy wojnę z naturą, tyle że natura nigdy tej wojny nie przegra.
Obecna medycyna głównego nurtu jest krótkowzroczna i nastawiona na szybki zysk. Mam na myśli zarówno pieniądze, jak i ulgę od objawów chorobowych. Myślenie, że koncernom farmaceutycznym zależy na zlikwidowaniu chorób jest jak myślenie, że producentom broni zależy na pokoju na świecie… 🤨 Zrozumiałe jest szukanie ulgi, ale dopiero kiedy zrozumiemy, że każdy objaw to informacja DLA nas, nie przeciwko nam. Nasze ciało to inteligentny zbiór procesów i organizmów (np. ogromnej ilości bakterii!), który ma umiejętność samoleczenia – o ile nie wchodzimy mu w drogę! Niestety, nikt tego nie uczy i jedyne co znamy, to jak próbować odzyskać zdrowie siłą, prowadząc wojnę z poszczególnymi bakteriami, wirusami czy chorobami, blokując objawy. Zamiast myśleć długoterminowo, zadowalamy się tymczasową ulgą i listą skutków ubocznych często jej towarzyszących. Zdaje się, że to współczesna zmora nie tylko w kwestii zdrowia…
Obecna medycyna stawia diagnozy, które stają się wyrokiem. Niestety, często powiedzenie komuś, że zostało mu 6 miesięcy życia, skazuje go na śmierć. Wyobrażenie takiej rzeczywistości zwyczajnie tą rzeczywistość tworzy – tak działa ludzki umysł! (=rozległy temat fizyki kwantowej…) Choroba genetyczna czy alergia to wyrok na średniej jakości życie, bo nie ma na nie odpowiedzi w naukowych książkach. Te same „nieuleczalne” choroby magicznie znikają na razie tylko w świecie „szarlatanów”. Cudowne wyleczenia to już nie tylko religijny ewenement – to rzeczywistość medycyny energetycznej czy kwantowej – tylko jeszcze zbyt trudno w to uwierzyć… Bo wiara jest taka nienaukowa. Tymczasem epigenetyka doskonale wyjaśnia dlaczego jest to możliwe. To środowisko na zewnątrz, ale i środowisko naszych myśli i podświadomości decyduje o chorobie lub jej braku. Mamy władzę nad własnym losem, i to wiele większą, niż przypuszczamy.
Przez wiele lat oddawałam moje zdrowie niemal całkowicie w ręce lekarzy. Jednak po ponad 5 latach „leczenia” AZS byłam w coraz gorszym stanie i nie miałam pojęcia, co jest ze mną nie tak. Lekarze też nie mieli odpowiedzi innej niż silniejsze leki, więc postanowiłam pójść w inną stronę i absolutnie nie żałuję, choć przez ponad rok borykałam się z horrorem wychodzenia z uzależnienia od maści sterydowych (które, przy okazji, są dostępne w polskich aptekach bez recepty…😳).
Dziś wiem, że nic nie było ze mną nie tak, poza tym, że zignorowałam sygnały od mojego organizmu („ej, mieszkając w Walii nie potrzebujesz kremu z filtrem 50 na codzień…” 😅) i żyłam w przekonaniu, że nigdy nie będę zdrowa, bo „to genetyczne”. Dziś odzyskałam zaufanie do mojego ciała i dbam o każdy aspekt mojego zdrowia poprzez życie zgodne z naturą i zachowanie wewnętrznej harmonii. Na dzień dzisiejszy moja skóra potrafi jeszcze zareagować na kłótnie w pokoju obok, ale biorąc pod uwagę jak daleko już zaszłam, to tylko kwestia czasu.
Na tym blogu będę się starała uchwycić szeroką perspektywę i skupię się na podejściu wielowymiarowym – “holistycznym”. Oznacza to właśnie to, że zwracamy uwagę na wszystkie aspekty naszej rzeczywistości i to jak ze sobą współpracują, jak łączą się w całość. Makro i mikrokosmos, ciało, umysł i dusza – wszystkie te elementy składają się na nasze doświadczenie zdrowia, zadowolenia i spełnienia – z angielskiego Wholeness (niestety nie odkryłam jeszcze dobrego odpowiednika w języku polskim). Zarówno starożytne systemy jak Ajurweda, jak i rozwijająca się medycyna energetyczna/kwantowa rozumieją to połączenie. Oddają one kontrolę w nasze własne ręce, a zamiast półśrodków i wojny, promują rozwagę i współpracę.
Uważam, że takie podejście jest po prostu jedynym sensownym. Jedynym, które nie wyklucza nikogo i działa zgodnie z naturą, a nie wbrew niej. Metody, o których piszę wypróbowałam na sobie i nadal z nich korzystam, bo widzę rezultaty. A Ty? Weź to lub zostaw, jak to mówią w Anglii. 😉
Z mojej perspektywy stoimy na skraju całkiem sporej rewolucji i bardzo chętnie stanę się jej malutką częścią. Jeśli chcesz, też nią bądź. Jeśli nie, dla mnie to żaden problem. Każdy powinien mieć jednak świadomy wybór.
PS. Anglojęzyczni – polecam dokument „The Way of Miracles”.
1 komentarz
Ujęłaś w słowa to co formuje się w mojej głowie już od dłuższego czasu. Czytam od wczoraj Twoje artykuły i raz, że bardzo dobrze mi się Ciebie czyta a dwa, jest mi bardzo bliskie Twoje patrzenie na ciało, zdrowie i życie. Pozdrawiam! :))