Wydaje mi się, że sporo osób w dzisiejszym świecie zadaje sobie takie pytanie. Z perspektywy szybko rozwijającej się technologii, która obiecuje nam gruszki na wierzbie, to temat zdecydowanie na czasie – po co nam „dodatkowa” sfera rozwoju, skoro za kilka-kilkanaście lat technologia wyręczy nas we wszystkim? Czy nie lepiej po prostu wszczepić sobie czip (albo zarzucić „kwasa”!) i mieć dostęp do innych wymiarów rzeczywistości z jego pomocą? Po co męczyć się z medytacją, albo przynależeć do skorumpowanych religii? Wielu powie także, że przez praktyki duchowe można ludźmi manipulować, tak jak to robi Kościół. Wielu powie, że tylko nauka oferuje nam rozwiązania godne przyszłości.
Moim skromnym zdaniem Kościół jaki znamy dziś (przynajmniej w Polsce) nie ma za wiele wspólnego z duchowością. Nie będę tutaj rozwijać tematu ale z pewnością nie jest moim celem obrażać wierzących, a jedynie mam wątpliwości co do, nazwijmy to, integralności samej instytucji Kościoła Katolickiego. Nie jestem pewna na ile na jego wyższych szczeblach ludzie postępują zgodnie z założeniami np. miłości do bliźniego. Jako osobę uważającą się za „duchową”, trochę boli mnie, że dla wielu ludzi jest to wyznacznikiem tego, że duchowość nie działa, jest głupia, zamknięta, bez sensu.
Z drugiej strony nauka zawsze mnie fascynowała. Przez większą część mojego dorosłego życia właściwie istniałam tylko w sferze mentalnej, w logice, w tym co pisały „mądre” książki, w tym co zbadane. Chciałam zawsze dużo wiedzieć i wiedza była dla mnie łatwa do przyswojenia (tu podziękowanie dla moich zdefiniowanych centr Głowy i Ajna według HumanDesign!). Stałam się dobra na studiach, w pracy także bez błędów. O ciele i duchu niestety zapomniałam na długi czas.
O dziwo, dziś bardzo jestem wdzięczna, bo dzięki temu naprawdę uderzyło mnie, czym jest życie bez zwracania uwagi na te aspekty życia. A są one nieodłączne. Na pewno wiecie, że bez dbania o ciało przez odpowiednie odżywianie czy ruch ciężko jest zachować zdrowie. Ja jednak odkryłam coś jeszcze. Zdrowie nie wraca w jeden moment. To często lata pracy nad sobą (według autora Kluczy Genowych Richarda Rudd’a może to być 7 lat, bo życie człowieka toczy się baardzo cyklicznie), swoimi nawykami, swoimi programami i założeniami, które nas ograniczają. Czasami to lata bardzo burzliwego odwyku od leków, jak było u mnie.
Co robicie, kiedy Wasz mózg nie potrafi pojąć, co się dzieje z Waszym ciałem? Co robicie, kiedy nie wiecie, kiedy w końcu skończycie cierpieć? Kiedy minie ból, strach, i co jeśli nigdy nie minie? Ja uciekałam w używki. Ale było na tyle źle, że to nie wystarczyło. Wtedy odkryłam, że właściwie to wszystko jest iluzją, matriksem, mayą. Znalazłam Istnienie w sobie. Innego rodzaju, niż Umysł, który ciągle chciał być mądrzejszy, ciągle usilnie rozwiązywał mój problem, bez skutku. Odkryłam, że nie wszystkie problemy da się rozwiązać z tego poziomu – z poziomu mentalnego nie rozwiążesz problemu, który nie jest problemem mentalnym. Po prostu.
Mój problem to było odłączenie od ciała, które spowodowało także odłączenie od mojej własnej Duszy. A może vice versa? Ale nie jest to nic dziwnego i nie ma się czego wstydzić. Większość z nas kontakt z naszym prawdziwym Ja ma niestety dosyć ograniczony. Podziękować możemy toksycznemu otoczeniu i nadmiarowi myślenia w porównaniu do Bycia. „Myślę, więc jestem” to niestety bzdura – wybacz Kartezjuszu. 😉
Bardzo mnie ucieszyło, kiedy właśnie o tym przeczytałam w „Heal Thyself” („Ulecz Siebie”) doktora Edwarda Bacha, twórcy Terapii Kwiatowej, której tajniki niedawno zaczęłam zgłębiać. Czuję, jakbym znalazła odpowiedź na nurtujące mnie pytanie: jak zwykły człowiek może odzyskać ten kontakt, połączenie z samym Sobą, bez konieczności wpadania w ogromny kryzys zdrowia. Wiele z tego o czym piszę na blogu w tym pomoże, ale myślę, że ważne jest aby zrozumieć, co tutaj robimy. Wracamy do duchowości – przez ciało, przez doświadczanie. Prawdziwej, która nie wyklucza nauki, ale która harmonizuje ją doświadczeniem (tak jak to robią naukowcy noetyczni!) Wracamy do rytmu Natury, rytuału, do zwykłej miłości i dbania o samego siebie. Łączymy siłę umysłu z autentyczną mocą serca – śmiem twierdzić, że to nie do podrobienia.
To nie musi wyglądać w żaden konkretny sposób. Wystarczy tylko, że czasami zamkniesz oczy i powiesz do siebie „Jestem”. Albo, jeszcze lepiej, poczujesz to. Siebie poza myślami, poza ciałem, poza wszystkim. Wieczne piękno!
Bo czemu nie?