Czyli dlaczego uważam, że priorytetem w przywracaniu zdrowia zawsze powinien być nasz umysł i emocje? Rozpocznę od słów Edwarda Bacha, który w mojej opinii głosił coś tak często i chętnie pomijanego, być może dla wielu brakujący element zdrowotnej układanki – chyba dlatego, że dość mocno niewygodny.
Choroby nigdy nie zostaną wyleczone ani wykorzenione obecnymi metodami materialistycznymi, z tego prostego powodu, że choroba w swoim pochodzeniu nie jest materialna. To, co znamy jako choroba, jest ostatecznym rezultatem powstałym w organiźmie, końcowym produktem głębokich i długotrwałych sił, i nawet jeśli samo leczenie materialne jest pozornie skuteczne, nie jest to nic innego jak tymczasowa ulga, chyba że prawdziwa przyczyna zostanie usunięta.
(…)
Żaden wysiłek skierowany wyłącznie na ciało nie może zdziałać nic więcej niż powierzchowne naprawienie uszkodzeń, i w tym nie ma lekarstwa, ponieważ przyczyna nadal działa i może w każdej chwili ponownie ujawnić swoją obecność w innej formie. Tak naprawdę w wielu przypadkach pozorne wyzdrowienie jest szkodliwe, gdyż ukrywa przed pacjentem prawdziwą przyczynę jego kłopotów, a w zaspokojeniu pozornie odnowionego zdrowia rzeczywisty czynnik, niezauważony, może zyskać na sile.
Edward Bach w „Heal Thyself”
Mówiąc o „głębokich i długotrwałych siłach” nie mamy tu na myśli czegoś, wobec czego jesteśmy bezsilni. Przeświadczenie o nieprzychylnych, złych i strasznych energiach, które rujnują nasze życia, jest dobrze znane w Terapii Bacha jako negatywny stan Kwiatu Aspen/Osiki, a obwinianie rodziców, władzy, „ukrytego porządku świata” etc można przeważnie przypisać negatywnemu stanowi Willow/Wierzby Białej. Nie jesteśmy ofiarami naszego losu, jakkolwiek beznadziejnie wyglądałoby nasze życie. Im większa trudność, tym większy potencjał rozwoju.
Wiele osób zniechęca się medycyną naturalną i zdrowym odżywianiem – nie dość, że działają „wolniej” niż medycyna alopatyczna, to jeszcze czasami po prostu zdają się nie robić nic. Może coś przynosi efekty na początku, ale potem problemy powracają, albo pojawiają się w innej formie. Próbujesz kolejnych suplementów czy diet i wszystko niestety w jakiś sposób zawodzi. Masz wrażenie, że żeby osiągnąć jakiś „sukces”, musiał(a)byś robić wszystko bezbłędnie, bez chwilowych potknięć typu zjedzenie całego kubełka lodów, albo gorszych dni, kiedy nie chce Ci się robić treningu. Albo, co gorsza, znaleźć lepszą dietę, suplement etc. Moja „szalona” teoria jest taka, że jest to zwyczajnie zaczynanie, że tak brzydko powiem, od dupy strony. 😉 Powiem więcej – właściwie aż tak bardzo nie różni się od leczenia lekami, bo wciąż odbywa się na poziomie materii.
Jasne, że dieta ma wpływ na psychikę. Ale w mojej opinii, podobnie jak doktora Bacha, nie możemy zapominać, że psychika ma wpływ na dietę, w zasadzie wszelkie sprawy fizyczne – chęć do ćwiczeń, do wychodzenia ze strefy komfortu, do robienia wszystkiego, co pozytywnie wpływa na nasze ciało. I to właśnie tytułowe pytanie – co było pierwsze, dieta/sport czy poukładana głowa? W moim rozumieniu nieodpowiednie odżywianie i brak ruchu wynikają z problemów na poziomie mentalnym i emocjonalnym, które potem pogłębiają się przez te nieodpowiednie odżywianie i brak ruchu, tworząc trudne do opuszczenia błędne koło.
Co więcej, jak pisze cytowany powyżej Bach, nawet jeśli jakimś cudem uda nam się poukładać elementy materialne – ciało fizyczne, nie oznacza to, że prawdziwa przyczyna problemów zostanie usunięta. Rygorystyczne podejście do diety, suplementacji czy sportu jest związane ze sztywnością zasad stanu Kwiatu Rock Water/Wody Skalnej, który także uznajemy w Terapii Bacha za brak równowagi i który także powoduje problemy ze zdrowiem. Dlatego wysokim priorytetem w holistycznym uzdrawianiu powinna być właśnie psychologia – schematy myślenia i emocji. W momencie wypracowania prawdziwego połączenia z samym sobą, świadomości ciała i miłości do siebie, zdrowa dieta i ruch fizyczny przychodzą zupełnie naturalnie i nie stanowią centrum naszego życia, a są jedynie miłym dodatkiem, który tylko pomnaża pozytywne efekty uzdrowionej już psychiki.
Takie podejście jest także całkowicie zgodne z teoriami fizyki kwantowej – to nie ciało tworzy myśl, lecz myśl tworzy ciało. Zupełnie sensownym, a nawet oczywistym, staje się więc usprawnianie tego, co niefizyczne, by wpłynąć na to, co fizyczne.
Jak mówiłam we wstępie, praca z emocjami i umysłem w dzisiejszych czasach jest wciąż bardzo niewygodna. Nie potrafimy rozmawiać o tym co czujemy, nie chcemy patrzeć na nasze schematy, nie lubimy widzieć swoich wad, boimy się swoich emocji. Szczególnie zauważam to u pokoleń Baby Boomers, Generacji X, ale wielu Millenialsów także ma z tym ogromny problem. Ale trendy zmieniają się i widzę także wzrastające zainteresowanie terapiami psychosomatycznymi (czyli z rodzaju „myśli/emocje tworzą problem w ciele”), co daje mi ogromną nadzieję na przyszłość 🤞 i wielką motywację, by dalej poszerzać i szerzyć wiedzę w obszarze pracy z energią subtelną. 🤍